Wczorajszy dzień niespodziewanie się przedłużył. Okazuje się, że kojarząca się wszystkim z arabskimi krajami szisza jest w Maroku właściwie niedostępna. Chłopy lekkie ciśnienie na palenie mieli wiec i szisza się znalazła. W libańskiej knajpie, trochę poza centrum miasta. Na miejscu klimat disco-lebanon z grajkiem przy syntezatorze i miejscową diwą śpiewająca jedną, poskładaną z nieodróżnialnych dla nas kawałków pieśń. Prawdopodobnie o miłości ale mogło być też coś o pięciu białasach którzy trafili tam gdzie nie powinni. W każdym razie przeżyliśmy. Tytoń był mocny a atmosfera stworzona przez tańczące dziewczyny na tyle wesoła, jakby libańska wersja kultury arabskiej mocno już odbiła w stronę "zepsutego" zachodu. I choć próbka mogła być oczywiście niereprezentatywna to jednak marokańskich knajp w takim luźnym wydaniu nie widzieliśmy.
![]() |
Z Qtra aż dymiło gdy próbował zrozumieć miłosne rozterki libańskiej kobiety. |
![]() | |
Świeże, pyszne i do kupienia wszędzie po 1,5 pln za kilo. |
Już trochę obeznani z tematem transport załatwiliśmy niespodziewanie szybko. Zbyliśmy naciągających nas na podroż taryfiarzy, wskoczyliśmy do lokalnego MZK jadącego na dworzec i po 20 minutach od wyjścia z domu siedzieliśmy już w autobusie nad ocean. Po drodze było ze dwadzieścia przystanków z których żaden fizycznie nie istniał. Kierowca wie gdzie ma stanąć, pasażer wie gdzie ma czekać ale żadnego znaku że to właśnie to miejsce nie ma. Białas by się prawdopodobnie kompletnie zawiesił próbując złapać taki autobus na trasie. Zaliczyliśmy tez, chyba obowiązkowy na dłuższych trasach, postój na jedzenie.
![]() | ||
Dla nas to ludzie-śmierci, dla Marokańczyków jedna z wersji ubioru. |
![]() |
Cwaniaki na bulwarze. |
--
hubert
Brak komentarzy:
Publikowanie komentarza