W tym roku nie było wyjścia. Qter zarezerwował domek, po czym zapytał czy jesteśmy chętni na wyjazd. Cerny Dul znaliśmy już z wyjazdu 2 lata wcześniej. Tyle, że tym razem domek był w samym centrum miejscowości. Do wyciągów 3 minuty piechotką, restauracja 1 minutę, bar ze sklepem za ścianą;)
Cel wyjazdu to samemu troszkę pojeździć, ale głównie szkolić nasze pociechy. Przed samym wyjazdem Fafik (który stracił szanse na Alpy w tym roku) zdecydował się też z nami jechać.
Sama chatka to połączenie góralskiej tradycji z gierkowską myślą techniczną. Cześć była wykonana z bali drewnianych a część z cegieł. Sporo miejsca w środku i pełne wyposażenie. W sumie niczego więcej nie trzeba.
Pierwsze 3 dni było super. Trochę poniżej zera, śniegu sporo, dzieciaki się uczyły, my jeździliśmy. Później temperatura skoczyła do +5st i zaczął padać deszcz. Ja z Fafikiem sobie odpuściliśmy, ale Qter z rodziną dzielnie walczyli na stoku w deszczu. Następny dzień my chcieliśmy spędzić w Trutnovie a Qtry na stoku. Jednak zmęczeni już deszczem postanowili sobie też odpuścić. My zawróciliśmy z drogi (zdążyliśmy tylko zakupić trochę alkoholi w Tesco) i wszyscy wybraliśmy się do Karpacza do hotelu Gołębiewski. Urzędował tam Pilich z rodzinką i postanowiliśmy ich odwiedzić i skorzystać z zaplecza basenowego. Troszkę się wymoczyliśmy, odpoczęliśmy i pokonując kolejny raz przepiękną drogę przez Małą Upę wróciliśmy do naszej chatki.
Gdy już myśleliśmy, że pogoda zepsuje nam wyjazd wybraliśmy się do
Jańskich Łaźni, aby sprawdzić Cerną Horę. Po wjechaniu kolejką na szczyt
było -1 i przyjemny śnieg. Następnego dnia pojechaliśmy tam z samego
rana. Trasy długie, chłodniej a na samym szczycie nawet zimno. Tym
sposobem udało się nam jeszcze trochę pojeździć.
Nie sposób też nie wspomnieć o jedzeniu i piciu ( tak, tak po to też tam
pojechaliśmy). Restauracja, która był oddalona od domu o jakieś 200 m
podawała takie ilości tak smacznego jedzenia, że wracaliśmy do niej z
wielką przyjemnością (żeberka z rusztu będą mnie tam ciągnęły przez
następny rok). Nie mogliśmy sobie również darować sauny w pobliskim
hotelu do użytku na naszą wyłączność po wcześniejszej rezerwacji
telefonicznej.
Muszę też wspomnieć o jedynym sklepie otwartym 7 dni w tygodniu od rana
do wieczora, który mieliśmy w sąsiednim domu. Sklep ten łączył też w
sobie bar gdzie od rana nasi południowi sąsiedzi sączyli browar do śniadania. To
co było w sklepie na półkach, można było zamówić i skonsumować na
miejscu – poczynając od piwa, przez mocniejsze alkohole a kończąc na
syrze i bramborach ;)
to pisałem ja: muki
Więcej zdjęć tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz